Shulk Smash!

Nikt lepiej niż Nintendo nie rozumie dziś pojęcia beztroskiej, nieskrępowanej rozgrywki. Można zżymać się na fatalny bilans zysków i strat firmy, na jej anachroniczną politykę wydawniczą, na
Nikt lepiej niż Nintendo nie rozumie dziś pojęcia beztroskiej, nieskrępowanej rozgrywki. Można zżymać się na fatalny bilans zysków i strat firmy, na jej anachroniczną politykę wydawniczą, na monopol tytułów first party albo technologiczne zapóźnienie konsol. Ale jednemu zaprzeczyć nie sposób: każdy flagowy tytuł Big N to dziś bilet do świata, w którym graczom po prostu żyje się lepiej; w którym zabawy nie rozpoczynamy od ściągania gigantycznej aktualizacji; w którym gra nie potrzebuje "łatek" długie miesiące po premierze; wreszcie – w którym multiplayer nie kojarzy się z lagami i przeciążonymi serwerami, tylko z fundamentalnym pytaniem: ile osób zmieści się na jednej kanapie?



Ten, kto nie miał dotąd styczności z serią "Smash Bros.", powinien wiedzieć, że jest to tzw. party brawler, czyli nastawiona na grę wieloosobową bijatyka z elementami platformowymi. Wizytówką cyklu jest oczywiście obsada, złożona w większości z nieśmiertelnych ikon elektronicznej rozrywki. Mario, Luigi, Zelda, Link, Bowser, Ganondorf, Star Fox, Samus Aran, Kirby i wielu innych staje do walki na rewelacyjnie zaprojektowanych, napakowanych atrakcjami arenach, by za pomocą piąch, stóp, kłów, pazurów i blasterów wyłonić największego twardziela uniwersum Nintendo. Skład uzupełniają nowe twarze (Little Mac z "Punch Out!", Pies i Kaczor z kultowego "Duck Hunt", Shulk z "Xenoblade Chronicles", Palutena z "Kid Icarus"), a także skromna reprezentacja konkurencyjnych marek (m.in. Pac-Man od Namco, Mega Man prosto z Capcomu czy Sonic z obozu Segi). Dla każdego coś miłego, wychowani na przełomie ośmiu i szesnastu bitów gracze poczują się jak przy szwedzkim stole, zaś casuale powitają z otwartymi ramionami... trenerkę z Wii Fit. To samo zresztą tyczy się plansz, na których przyjdzie nam walczyć. To w zasadzie wirtualna podróż przez historię gier wideo: od drabinek prowadzących do rozwścieczonego Donkey Konga, przez Wyspę Yoshiego, po Prism Tower z "Pokemon X/Y". 



Samotny gracz spędzi przy grze kilka radosnych chwil, lecz nie da się ukryć, że tytuł rozwija skrzydła dopiero, gdy skrzyżujemy rękawice ze znajomym po padzie. Tryb online działa na razie w kratkę, lecz nie od dziś wiadomo, że rankingi i leaderboardy to żadna motywacja do zabawy. Wszystko zmienia się przy klasycznej "kanapowej" rozgrywce: wizytówka serii, czteroosobowy Smash, to wciąż nostalgiczny koncert na dziesiątki głosów: pocieszni bohaterowie naparzają ze swoich kultowych broni, ekran rozświetlają eksplozje i energetyczne łuny, gargantuiczne bestie wspomagają nas w walce, rozrzucone tu i ówdzie power-upy (choćby w postaci gigantycznego gumowego młota) zamieniają całość w dzikie, slapstickowe show. To seans czystej, kinetycznej energii – jak wtedy, gdy braliśmy do rąk plastikowe dinozaury, by zderzać je w bratobójczej walce. Pytanie, co się dzieje, gdy do konsoli usiądzie ośmiu graczy, jest retoryczne. Ręka, noga, mózg na ścianie. 



Tryb Smash to oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej. W Master i Crazy Orders będziemy ryzykować utratę wirtualnej waluty i wykonywać coraz trudniejsze zadania. W Smash Tour weźmiemy udział w grze planszowej, w której nie zabraknie nowych dopalaczy i opcjonalnych bossów. W Target Blast zagramy w smashową wariację na temat "Angry Birds". W All-Star Mode będziemy wspinać się w standardowej, znanej z bijatyk "drabince". Opcji jest zatrzęsienie, ilość bonusów – niezmierzona. I choć większość wariantów zabawy pochodzi z wersji na 3DS (którego można zresztą użyć jako kontrolera), to nie będzie wiele przesady w stwierdzeniu, że w 60 klatkach animacji na sekundę i rozdzielczości 1080p "Super Smash Bros." to zupełnie inna gra. 



Płynna animacja, która w większości bijatyk decyduje o życiu i śmierci na ringu, w Super Smash Bros. jest częścią przemyślanej estetyki. Ciosy zwykłe i specjalne, chwyty i uniki, nawet samo poruszanie się po planszy – wszystko wygląda po prostu rewelacyjnie. System walki to doskonale naoliwiony mechanizm, a gra jest idealnie zbalansowana pod kątem przystępności: nawet hardcore'owcy będą czerpać z niej mnóstwo frajdy. Swaye, dashe, reversale, cancele, combosy, meteor punches, ataki łączone – tłumacząc na język polski: można wpaść i nie wypłynąć.

Nintendo stawia kropkę nad i, potwierdzając status najlepszego wydawcy mijającego roku. Nie jest niczym zaskakującym, że "Super Smash Bros." na Wii U to kawał doskonałego kodu, tytuł od lat pięciu do stu pięciu i piękny hołd złożony gamingowej tradycji. Zaskakuje natomiast fakt, że tym razem czteroosobowa kanapa może nie wystarczyć.
1 10
Moja ocena:
9
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?